Z pamiętnika bulla - część 17

ZPamietnikabulla tytul SharonMarta

 

 

Nie trzeba się bać staruszków. Nikt tak jak one nie doceni opieki, troski, spokojnego snu i kawałka własnej podłogi.


 


To miał być zupełnie inny psiak. Wprawdzie bullowaty (bo amstaffy towarzyszą mojej rodzinie od dwudziestu lat), wprawdzie staruszek (bo dla nich o domy najtrudniej), niekoniecznie zdrowy (bo wśród staruszków choroby to nie rzadkość), ale raczej na pewno samiec (bo nigdy nie opiekowałam się suczką i wydawało mi się, że to musi być jakoś… hm… inaczej? trudniej?). Były drobiazgowe przeglądy ogłoszeń w internecie, poszukiwania, rozmowy, nawet wstępne uzgodnienia. I wtedy do schroniska w Gdyni, w którym pomagam w ramach wolontariatu, trafiła ona. Zdezorientowana, cicha, łagodna dziesięciolatka porzucona pod bramą Ciapkowa jak kolejna zepsuta zabawka. Kulawa, chudawa, z siwizną na pyszczku i licznymi guzami rozsianymi po całym ciele. Dostała na imię Sharon i automatycznie trafiła do nieformalnego działu tych psów, o które raczej nikt ze „zwiedzających” już nie zapyta. Wiadomo było, że ze względu na wielkość i umiejscowienie guzów suczka musi trafić na stół jak najszybciej, bo zmiany nie wyglądały optymistycznie. Zdecydowałam, że zabiorę ją do siebie właściwie jeszcze zanim oficjalnie padło pytanie „Weźmiesz? Chociaż na czas opieki pooperacyjnej.”

Właśnie minęło szesnaście miesięcy naszego wspólnego życia. Tymczas - wbrew temu, co w pierwszych tygodniach bez specjalnego przekonania powtarzał mój wewnętrzny głos rozsądku - od początku tymczasowy był tylko z nazwy. Razem przeszłyśmy trudy dwóch poważnych operacji - najpierw wycinania guza z kufy, potem z listwy mlecznej, następnie kolejne dwa zabiegi usunięcia krwiaków, które w miesięcznym odstępie zakwitły najpierw na prawym, a potem lewym uchu. Uporczywe biegunki udało się wyeliminować dzięki zdiagnozowaniu choroby trzustki, włączeniu leczenia i przejściu na karmę weterynaryjną. Niedoczynność tarczycy uporządkowały leki, poważny niedobór białych krwinek - preparaty poprawiające odporność.
Najtrudniejszą walką przyszło nam jednak stoczyć na polu ortopedycznym. Szara „od zawsze” kulała na przednią łapkę. Prześwietlenie potwierdziło zwyrodnienie stawu łokciowego, włączyłam więc suplementowanie i nadzieję, że z czasem sytuacja się unormuje. Niestety jesienią wszystko się posypało, a im było zimniej, tym trudniejsza stawała się codzienna walka o podniesienie się z posłania, ustanie na nogach, wyjście na spacer. To nie łokieć był głównym problemem. Sunia jęczała z bólu, dostawała w tylnych łapkach skurczy, których nie byłam w stanie rozmasować, dygotała jak listek przy próbie pogłaskania grzbietu, zaczęła nieświadomie posikiwać. Przykro było patrzeć, z jakim wysiłkiem przychodzi jej postawić każdy kolejny krok. Kolejne badania, prześwietlenia, wizyty u specjalistów. Terapia Cartrophenem, zmiany suplementów, wreszcie leki przeciwzapalne. W związku z brakiem ostatecznej diagnozy pod koniec stycznia zdecydowałam się na rezonans magnetyczny, który wreszcie potwierdził ostatecznie wcześniejsze podejrzenia. Oprócz ciężkiej dysplazji i zmian zwyrodnieniowych obu bioder mocno uszkodzony jest odcinek krzyżowy kręgosłupa; kość uciska na nerwy i to wszystko razem stanowi przyczynę bólu. W międzyczasie leki przeciwzapalne właściwie przestały przynosić ulgę, więc zastąpiliśmy je innymi, wymierzonymi przeciw bólom neurologicznym oraz akupunkturą. Do tego codzienna rehabilitacja, masaże łapek i kręgosłupa, rozgrzewające okłady na grzbiecie. Bywało lepiej, bywało gorzej, ale udało się przetrwać chłody. Wraz z wiosną bóle stopniowo zanikły, wróciły chęci do życia, dreptania po trawie, rozmontowywania patyków na strzępy, wygrzewania się w słonecznych plamach. Lato było piękne i dobre.
Przed nami kolejna zima, ale tym razem – dzięki przebytej w sierpniu terapii IRAP i dotychczasowym doświadczeniom – jesteśmy lepiej przygotowane (a przynajmniej taką mam nadzieję).

Dlaczego piszę o tym wszystkim? Bo czasem zdarza mi się słyszeć pytanie „Nie żałujesz, że nie wzięłaś jakiegoś łatwiejszego / młodszego / zdrowszego psiaka?”. Odpowiedź nieodmiennie brzmi „Nie”. Pomimo tego, że bywa trudno nie żałuję swojej decyzji i nie żałuję ani chwili spędzonej z Szarunką. Bo to jest wyjątkowy zwierzak. Uczucia, które pojawia się w chwili kiedy widzę, jak pod wpływem masażu schorowane łapki rozluźniają się, psia głowa opada na moje kolana, a oczy przymykają w wyrazie ulgi, po prostu nie da się opisać słowami. Wiem, że mój pies ufa mi bezgranicznie. Bo jak boli to bez chwili wahania właśnie we mnie szuka oparcia i pomocy. Bo więzi, która wytworzyła się między nami dzięki codziennej pielęgnacji i opiece nie można porównać z żadną inną. Wreszcie dlatego, że patrzenie na Szarą, która w pogodny, słoneczny dzień z uśmiechem na pysku swobodnie zmierza gdzieś w wysokie trawy w sobie tylko znanych sprawach albo w psich żartach ucieka przede mną z gałęzią w paszczy, budzi uśmiech nawet w najbardziej paskudny, stresujący dzień i wynagradza wszystkie smutki.

Poznałam dzięki niej mnóstwo fantastycznych ludzi, i tych wirtualnych, i w realu. Pół osiedla dopinguje nasze zmagania z chorobą, dopytuje o samopoczucie, oferuje pomoc. Nie zapomnę jesiennego wieczoru, kiedy przy kolejnym, bardzo silnym ataku bólu zbiegłam przed blok i drżącymi rękami, zaryczana, przygotowywałam samochód, by przewieźć Szarulę na nocny dyżur do weta. Było późno, ale akurat nadszedł jeden z sąsiadów, który bardzo boi się psów (a Szara to przecież ast. A ast to wiadomo. Zatrzymał się, zapytał, co się stało i bez wahania zaproponował, że zniesie mi psiaka na rękach do samochodu, jeśli potrzeba. Mimo lęku. Taki ogrom życzliwości. Z każdej strony.

Przez minione półtora roku Szara przewróciła moje życie do góry nogami, ale i wiele mnie nauczyła.
Przede wszystkim cierpliwości – bunia ze względu na swoją chorobę drepcze pomału. I czasem się zawiesza. A czasem zawiesza się tak, że podczas spaceru niespodziewanie zatrzymujemy się w środku niczego i kontemplujemy to nic przez pięć bitych minut. A ja – ku własnemu zdumieniu – zupełnie się tym marnowaniem cennych minut nie denerwuję.
Odpowiedzialności - o wszystkim można zapomnieć, ale o wizycie u weta i podaniu leków na czas, nigdy!
Konsekwencji - współpracownicy szybko zrozumieli, że jeśli mówię „spotkanie kończymy najpóźniej o pierwszej, bo o drugiej muszę być w domu” to naprawdę skończymy o pierwszej. I jakoś udaje się sprężyć i omówić wszystkie kwestie. Choć wcześniej zazwyczaj się nie udawało.
Hartu ducha - w wyjątkowo trudne poranki zdarzało się, że siedziałam zaryczana na dywanie, użalając się nad ciężkim losem Szarunki, kiedy nagle w zalany łzami policzek stukał mnie w próbie pocieszenia mokry psi nos. W takim momencie po prostu wstyd się mazać.
Umiejętności cieszenia się prostymi radościami - a cieszyć to się ta bestia potrafi jak nikt. Patykiem, motylkiem, spotkaniem z psim kumplem, chrupkiem znalezionym za szafką… wszystkim.
Pewnie śmiesznie to zabrzmi, ale myślę, że Szara mocą swoją pasiastą przywróciła mi umiejętność łapania właściwych proporcji i przypomniała, co tak naprawdę się liczy. Tyle mądrych rzeczy. A to przecież „tylko” pies.

Dość dobrze znam realia schroniska – nawet najlepszego, z najtroskliwszą opieką. To nie jest miejsce dla staruszków. Te zdrowsze nie mają większych szans na wyjście do domu, bo mało kto wśród setek dostępnych psów wypatrzy „starszaka”, te chore – szans na kompleksowe leczenie, bo zazwyczaj nie ma na to ani warunków, ani pieniędzy. Dlatego tak ważna jest rola fundacji i domów tymczasowych. To dzięki nim seniorzy dostają nowe życie, znajdują siły do walki z przeciwnościami losu i rozkwitają. Nasz przykład jest dość skrajny, bo Szarula została przez poprzedniego właściciela mocno zaniedbana i jest bardzo chora. Ale to nie jest reguła. Nie trzeba się bać staruszków. Nikt tak jak one nie doceni opieki, troski, spokojnego snu i kawałka własnej podłogi. Owszem, odchodzą wcześniej, ale warto pamiętać, że każdy przyjaciel odchodzi zbyt szybko - niezależnie od tego, ile wspólnego czasu da nam los.

Marta i Sharon

Sharon Sharon4 Sharon2 Sharon3

 

 

 
Polish (Poland)Norsk bokmål (Norway)English (United Kingdom)