Droga Doro, ja sobie tak myślę, że jak się psiaka naprawdę chce to on się "jakoś tak sam" znajduje. Bez ciśnienia, nie na siłę i ten właściwy. Ze mną było tak, że od czasu już jakiegoś przemyśliwałam nad przygarnięciem adopciaka - bo całe życie z psami i głupio mieszkać w pojedynkę gadając do storczyków (acz rosną pięknie
), bo wreszcie sama sobie jestem szefem i mogę pracować w domu.
Jestem wolontariuszem w Ciapkowie, więc naturalne było, że zaczęłam przymiarki od "swoich śmieci". Niestety moje "wymagania" były dość specyficzne, bo raz - AST, dwa - starszak, trzy - ze względu na to, że kilka razy w roku jeżdżę "na trochę" do Mamy, a z nią mieszka Jukon (który sam nie jest agresorem, ale napadnięty na pewno się nie wycofa), spokojny i niekonfliktowy. Znam schronowe "amstaffy" i wszystkie są wspaniałe, ale żaden nie byłby w stanie ścierpieć obecności drugiego psa (a ja nie chciałabym narażać Mamy na wizyty, w czasie których głównym zajęciem jest bieganie w stresie od pokoju do pokoju i kontrolowanie, czy psy są wystarczająco odizolowane od siebie; nie ma co się rozpisywać).
Znalazłam w ogłoszeniach Maxa - staruszka pod Poznaniem. Zrobiłam dokładne rozpoznanie
, przeprowadziłam kilka rozmów z jego opiekunką, przygotowałam się psychicznie i sprzętowo, zadzwoniłam żeby ustalić termin spotkania i... okazało się, że chłopak niespodziewanie znalazł dom.
Wtedy do Fundacji trafił Roger. Zadzwoniłam do Kasi, porozmawiałyśmy, wstępnie ustaliłyśmy wizytę przedadopcyjną, zaczęłam się nieśmiało cieszyć myślą, że może to już będzie ten pies... i nagle gruchnęła bomba (a gruchnąć naprawdę nie miała prawa), która rozwaliła mi kompletnie życie zawodowe, zawiesiła przyszłość na kołku i skutecznie wstrzymała cały proces. Ryczeć mi się chciało, bo z punktu widzenia drugiej strony (czyli Fundacji) mogło to wyglądać niepoważnie i ryczeć mi się chciało, bo przecież zupełnie nie tak miało być.
W mniej więcej tym momencie do gdyńskiego schronu trafiła Sharon - schorowana staruszka z pilnymi terminami dwóch operacji. Wzięłam ją na spacer, potem jeszcze jeden, a potem zadzwonił do mnie znajomy - pracownik schroniska - z niezobowiązującym pytaniem, czy nie chciałabym dziewczyny przygarnąć na czas zabiegów i rekonwalescencji, bo wiadomo, że w domu leczenie wygląda prościej. W pierwszym odruchu pomyślałam "chorera, nie da rady, przecież nadal nic nie wiadomo i wciąż brodzę w ekonomicznym bagienku, które właśnie wsysa mi kolana
", w drugim "no ale przecież "mój" Roger", a potem przypomniało mi się to spojrzenie zza krat, więc kazałam swojemu wyjątkowo silnie rozwiniętemu zmysłowi analizatorskiemu się zamknąć i powiedziałam "dobra, Jarek, to kiedy ja zabieram?"
Mieszkamy razem ponad dwa miesiące. Shar - oprócz zdrowotności
- jest kompletnym psim ideałem. Ideałem dla mnie - psem, z którym już po dwóch tygodniach byłyśmy zgrane jak stare dobre małżeństwo. Miało być zupełnie inaczej. Stało się "samo". Może to głupio zabrzmi, ale czasem trzeba poczekać i dac szansę przypadkowi (bo "los" to jakoś tak dostojnie i górnolotnie brzmi
) na przygotowanie niespodzianki.
A co do towarzystwa wzajemnej adoracji - nie jestem z Warszawy, nikogo z forum nie znam osobiście (no ok, oprócz Natalii, ale ona już nie bardzo bywa
), nie mam psiaka "fundacyjnego", nie żyję jakoś bardzo intensywnie "towarzysko"
, a moja działalność ogranicza się do podrzucenia co jakiś czas paru złociszy na AST-owe konto i mimo wszystko nie czuję się tu jak odrzut z eksportu. Naprawdę. Myślę sobie, że dla każdego jest tu miejsce. Ano.
Powodzenia w szukaniu "swojego" psiaka. Pozdrawiam. M.