Przetestowałyśmy dziś rano psia plażę w Orłowie. O siódmej, żeby zdążyć przed innymi czworonogami. Oraz trudnym-do-przetrwania-w-samochodzie-bez-klimy upałem
Jest bardzo bardzo dobrze. Trasa z parkingu oznakowana tabliczkami; po drodze wielki, ogrodzony, pół-leśny, pół-łąkowy wybieg; a dalej już tylko morze. Psia plaża ma około 100m długości, jest dobrze opisana, czysta, z dystrybutorami na "kupne" woreczki (nie sprawdzałam, czy czynne, bo nosimy własne) i koszami na odchody. Naprawdę szacun dla pomysłodawcy i wykonawcy. Świetna inicjatywa.
Pomimo wczesnej pory na wejściu spotkałyśmy dwa piękne charty borzoje, z którymi nawiązałyśmy zabawowe i przyjazne kontakty (wciąż nie mogę się nacieszyć tym, że Sharon nie rzuca się innym psom do gardła z zamiarem wyrwania tchawicy) - niestety zabawiły tylko chwilę, bo ich państwo spieszyli się na śniadanie.
A potem był wodny test. Po skonstatowaniu, że woda jest po pierwsze niesmaczna, a po drugie - w zbyt dużych ilościach, aby ją pokonać poprzez wypicie, niuńka zdecydowała się zamoczyć stopy. Z wyraźną rezerwą. Najprawdopodobniej wynalazek zwany morzem nie był jej wcześniej znany.
Po sprawdzeniu, czy dryfujący patyk (a nie ma nic fajniejszego niż patyki. no może z wyjątkiem jedzenia) da się przywołać magnetyczną siłą wzroku (nie da się) oraz bieganiem wzdłuż brzegu (również nie działa) Shar stwierdziła, że do odważnych świat należy i rzuciła się w odmęty. Odmęty okazały sie być prawie równie fajne jak patyk. Dziewczyna pływa! Z gracją i zapałem.
Podsumowując - nie wiem, jak by to było z psem-biegaczem (bo 100m to nie jest aż tak bardzo dużo), ale z psem pływająco-kopiąco-przerabiającym patyki na zapałki jest na takiej plaży świetnie. Gdyby ktoś się wybierał w trójmiejskie okolice mogę ją polecić z czystym sumieniem.
Zdjęcia są mało powalające jakością, bo patafian ze mnie i zapomniałam aparatu. Ech...
już...
do ciebie...
pędzę...
gdzieś tu był...
mój patyk...
ale że jak DO DOMU???