przez wronka » 29 Paź 2014, 14:54
Jesteśmy z powrotem, właśnie weszłam do domu.
Rano była taka akcja, że jeszcze kilka podobnych i to ja wyląduję na ostrym dyżurze.
Obudziłam się, spojrzałam na Szarulkę, a ona cała spuchnięta. Pysk, szyja, łapka, w której jest wenflon - podwójnej objętości w porównaniu do normy. Zeskoczyłam z łóżka, gadam do buni, głaszczę - brak kontaktu. Pies oddycha, ale nie bardzo otwiera oczy. Podniosłam jej głowę - puszczona opada. Tempo, w jakim odwijałam bandaż, wyjmowałam wenflon i jednocześnie się ubierałam, trudno opisać słowami. Udało mi się docucić Szarą na tyle, żeby zeszła na dwór - wysikała się, w samochód i do weta.
Trafiła nas reakcja anafilaktyczna na metronizadol, podawany jako drugi antybiotyk. Jak już wyszłam z pierwszego szoku (bo nie muszę chyba mówić, o czym pomyślałam na widok więdnącej psiny) to tak podejrzewałam, że to uczulenie na lek, ale mimo wszystko nerwy straszne - tym bardziej w chwili, kiedy dotarło do mnie, że powinnam się cieszyć, że to "tylko" odczyn alergiczny, a nie wstrząs. Na szczęście teraz jest już lepiej. Dzisiejsze USG nie wykazuje płynu w jamie brzusznej, stan zapalny co prawda się nie cofnął, ale i nie rozwija - trzeba się cieszyć choćby i z tego. W kroplówce bunia dostała inny antybiotyk i preparaty wzmacniające i trochę po nich odżyła. Dziś po południu mam jej dać maleńką dawkę karmy i - jeśli nie będzie wymiotów - dwie godziny później kolejną. Jeśli nie zdarzy się nic nieprawidłowego to jutro o 9:30 ciąg dalszy leczenia.
Oby to już był koniec atrakcji.
Kasia - dziękuję Ci bardzo, dajemy sobie radę. Wszystkie leki Szarunka dostaje w lecznicy, karma zostaje ta sama (bo i tak była na trzustkowej). Jedyne, czego nam potrzeba, to odrobiny szczęścia, żeby to wszystko przetrwać i już nie chorować więcej.
Dino [*], Sharon [*], Jukon, Szerman