Pepsi wczoraj kilka minut przed 22 odeszła. Jakoś ciężko nadal się z tym pogodzić, bo to była tak silna suka, że do końca wierzyłam, że jeszcze wywinie nam jakiś numer.
Lekarze walczyli o nią 13h, ale nie udało się jej pomóc.
Długo rozmawialiśmy co mogło być przyczyną wczorajszego stanu czekolady, czy mogliśmy coś przeoczyć itd.
Według lekarzy Pepsi miała wylew. Początkowo było także podejrzenie padaczki, ale potem były już typowo objawy neurologiczne, książkowo wylewowe.
Przez ten cały czas jak Pepsi była w szpitalu, lekarzom nie udało się jej ogrzać na tyle, aby termometr mógł zmierzyć jej temperaturę (termometry w lecznicy mierzą od 32 stopni), nie pomagały termofory, kołdry, ogrzane kroplówki, jej układ termoregulacji nie pracował. Pepsi przez cały ten okres nie kontaktowała ze światem, wyła, wierzgała łapami. Została wprowadzona w stan śpiączki farmakologicznej bo ta może zahamować drgawki. Po wybudzeniu ze śpiączki, było tylko gorzej, leżała wyprężona i wyła, nadal nie kontaktując. Ciśnienie w jej żyłach było tak niskie, że krew zaczęła uchodzić z odbytu i szły wybroczyny.
Nie chcę opisywać wszystkiego, bo aż ciężko o tym myśleć i wspominać...
Pepsi to była historyczna sunia tej fundacji... jakoś jest tak dziwnie nam wszystkim póki co.
Ja nadal nie mogę w to uwierzyć.
Śpij spokojnie Pepsi. Nie miałaś szczęścia w życiu.