Absolutnie zgadzam się co do statusu kotów. W naszym domu nikt nie śmie podważać ich autorytetu
Ale na razie wojna kocia...bo pies to niezbyt chętnie daje się w te prowokacje włączać i ja kontra ślubny który stanął murem za kotami i wg niego pies w dom - kot nieszczęśliwy. Do tego ma niestety złe doświadczenia z psami. Jego mama, a moja ukochana teściowa (bez ironii) nalezy do psiarza typu - psu można wszystko, włącznie z ugryzieniem właściciela, wszelkie próby opanowania to zamach na psie szczęście, w związku z czym mój mąż w psie widzi tylko jazgot, kłopot i ogólną tragedię. Jak idę do mojej teściowej i widzę jak zachowują się jej dwie labradorki to...ja mu się nie dziwie
Sama wtedy nie lubię psów. Tylko, że ja wychowywana z psami wiem, że pies nie musi oznaczac kataklizmu. Jemu w to uwierzyć trudno bo pies znaczy przez skojarzenie - głupie zwierze które gryzie, brudzi w domu, szczeka bez opamiętania, demoluje itd itp.
Jako, że ślubny tak naprawdę to wrażliwy zwierz to nie chcę wojny. Wozi mnie na Paluch, pomaga szukać domów (byle nie u siebie), ogłasza, pyta, wzrusza się, karmi koty, sprząta kuwety itd itp.
Na razie obraza domowa. A Mola głupkowato się uśmiecha.
Kocham ją jak diabli i wiem, że musi mieć najlepszy dom, jak nie u mnie to u kogoś innego. Ale w grę wchodzi tylko doskonały.
A męża prędzej czy później i tak przekonam. Koty tez. Jak nie teraz to kiedyś. Mola swoją chęcią zaprzyjaźniania się na razie wzbudza u kociastych furie. No jakby mi słoń skakał po plecach to też bym szczęśliwa nie będzie.