Moje dzieciństwo i młodość w małym miasteczku pod Warszawą (grubo … zaczynam od dzieciństwa) upłynęło w towarzystwie zwierząt. Zwierzęta były w naszym domu odkąd pamiętam…. zawsze największe sieroty („żółty” uwolniony z łańcucha, „Ciapa” zabrany węglarzowi który wiózł go do uśpienia, „Ares” wykradziony z fermy lisów) kotów i króli hodowanych „dla mięsa” a zdychających ze starości- nie zliczę.
Dla mnie więc rzeczą naturalna było to, że kiedy przeprowadzę się do swojego domu na wsi, będę miała zwierzyniec .
Byliśmy na „ostatniej prostej” przeprowadzki do nowego domu ale… jeszcze „ grzecznie” odmawialiśmy przyjęcia pod swój dach psa. Chcieliśmy mieć dla niego czas a w trakcie wykańczania, przeprowadzek i tego całego zamieszania „ szczeniackie” potrzeby musiałyby zejść na drugi plan. Oczywiście plany są dla cieniasów. Podczas kolejnego kursu między moim rodzinnym domem a „naszą wiejską posiadłością”, zauważyliśmy na skraju ruchliwej drogi w pełnym słońcu, jakąś łaciatą kulkę. Kulka okazała się rezolutną młodą amstaffką która prawdopodobnie nie „zmieściła się do bagażu podręcznego” w drodze na wakacje. ….. Wystarczyło jedno spojrzenie trzech par oczu (moich, męża i psiny) i byliśmy „ugotowani” …… tak zaczęła się nasza przygoda z amstaffem.
Sunię „ochrzciliśmy” FISI i… puszczając mimo uszu „dobre rady znajomych” dotyczące wychowania „psa bandyty” czytaliśmy wszystkie publikacje dotyczące wychowania bullowatych. A potem zabraliśmy się uczciwie i konsekwentnie za „układanie FISI”. Jak wiadomo szkolenia PT są dla amatorów więc po pierwszych sukcesach bardzo pojętnej FISI która skumała pięknie co znaczy „siad”, „waruj” „zostaw” „noga”, zaczęliśmy „układanie właściwe” wspólne…. na kanapie, na łące pełnej kwiatów, na świeżo skoszonej trawie i na łóżku w sypialni. Układało nam się wspaniale…. za każdym razem cierpliwie tłumaczyliśmy jej, że powinna być trochę bardziej kulturalna i nie pakować się pierwsza na wolny fotel przed telewizorem A potem jeszcze bawiliśmy się w „przesadzanie krzaczków” Fiśka miała swoją koncepcję (krzaczki najlepiej rosną do góry korzeniami na środku podjazdu” . I "jakimś cudem" Fiśka vel Wieśka – (tak ochrzciły ją moje bratanice a Fiska nie miała z tym problemu i pięknie reagowała na oba imiona) wyrosła nam na najłagodniejszą, najmądrzejszą i najsłodszą sunię jaką można sobie wyobrazić. Psa który był przyjacielem ludzi, który chętnie odstępował najlepsze kąski ze swojej miski i pozwalał na grzebanie w pysku w którym aktualnie (przynajmniej przez chwile) znajdowała się kostka lub piłeczka.
I nikt nie mówi, że nie popełnialiśmy błędów i, że Fiśka nie była naszym amstaffem doświadczalnym, ale robiliśmy wszystko mając na uwadze psie dobro. Mieliśmy też szczęście/nieszczęście spotkać weta który poradził nam żeby Fiśka miała jeden miot. Zaufaliśmy mu (ten sam wet proponował nam potem uśpienie zdrowych szczeniaków- jak widać wet sadyście nierówny) i… zaufaliśmy Fisce, że poczeka na kandydata wybranego przez „rodziców”. Ale jak to powszechnie wiadomo „krew nie woda” i poznaliśmy wszystkie wiejskie burki pci mniej pięknej z całej okolicy. A potem było czekanie, czekanie, szczekanie i… dogadzanie mamuśce przyszłej…. lepsza karma, dodatkowa poduszeczka itp. W badaniu USG wyjszło, że Fiśka obdaruje nas 6 szczeniakami Ufff konkret. W ostatnim tygodniu na zmianę z mężem i teściową czekaliśmy na szczęśliwe szczeniaki. Mamcia akuszerka, co to mdleje na widok kropli krwi, dzielnie wyparzyła tuzin starych prześcieradeł, umościła posłanie i czekała. Szczęśliwie trafiło na akuszerkę teściową. Pamiętam gorącą linię telefoniczną… jest pierwszy, piękny czarny a Fiska taka dzielna, … jest drugi…. trzeci…., jeden piękniejszy od drugiego a Fiska taka dzielna dziewczyna, taka opiekuńcza i taka ufna. Zanim przyjechałam do domu, w zrobionym specjalnie na tę okazje niskim kojcu… leżało już sześć „szczurów”. Ale nasza lalka nie zamierzała poprzestać na szóstce. Ostatni 13-ty szczeniak urodził się o 23.30. To co się działo w naszym życiu i …. naszym domu przez następne 5 miesięcy stanowi niezły materiał na książkę Nigdy w życiu nie zdecydowałabym się na uśpienie któregokolwiek ze szczeniaków tym bardziej, że każde swoje dziecko Fiśka mi z dumą pokazywała podsuwając nosem do krawędzi posłania „szczerząc przy tym kły” w najszczerszym psim uśmiechu. Z perspektywy czasu, jestem wdzięczna temu nieszczęsnemu wetowi.
Czas jaki spędziliśmy z Fiśką i jej rozszczekanym i zasranym po uszy potomstwem był najpiękniejszym czasem w naszym życiu. Udało nam się znaleźć dom dla wszystkich szczeniaków, no prawie wszystkich … została „zwrotka”. Oddana z powrotem następnego dnia po adopcji. I całe szczęście bo Mania (mieszaniec amstaffa i prawdopodobnie coli który był widziany w niedwuznacznej sytuacji z Fiśką) jest psem który daje sto razy więcej szczęścia niż trosk.
I tak sobie żyliśmy szczęśliwym stadem pomiędzy grządkami krzewów „dogórykorzennych”, bijąc się o miejsce na kanapie do dnia…. w którym Fiśka zginęła. Nie chce mówić jak bardzo mi jej brak ale… tu chyba nie musze. Mania bardzo tęskniła za Fiśką –przesiadywała przed bramą i zawodziła żałośnie, zaczęła też mieć coraz silniejsze objawy lęku separacyjnego, nie chciała nas zostawiać nawet na chwilę. Zostawiona sama robiła demolkę i uciekała na wieś. Zdecydowaliśmy się na siostrzyczkę dla Mani.
W kwietniu br. mięliśmy przyjemność gościć u nas Plamkę (przyjechała do nas z wizytą) ale jak się okazało nasza „Mania” nie była jeszcze gotowa na „siostrzyczkę” więc wzięliśmy się ostro do pracy (razem z Psichologiem z Milanówka i na zajęciach w Europejskim Studium Psychologii Zwierzęcej… w Międzyborowie). Mańcur pozbył(a) się w dużym stopniu lęku separacyjnego i nie ucieka już z posesji. Bardzo pozytywnie przeżyła tez test wakacyjnego pobytu czwórki dzieci i dwóch młodych labradorek. Była wniebowzięta. To dało nam kolejnego kopa i nadzieję na to że Mania dojrzała do tego żeby mieć siostrzyczkę. Rzeczywiście to my zdecydowaliśmy o tym, że to będzie młoda sunia bullowata i ponownie zapukaliśmy do okienka fundacji.
Ale jak się okazało … jedna wizyta podczas której słuchaliśmy eksperckich rad odwiedzających nas Pań nt. wychowania psów , na której szczerze mówiliśmy o naszych oczekiwaniach i obawach, wystarczyła by wydać opinie nie tylko na temat Mani ale również na temat jej właścicieli. Właścicieli którzy, w opinii Pań wolontariuszek , nie poradzią sobie z młodym energicznym bullem. Opinię wg. której pies/sunia nie będzie szczęśliwa mając do dyspozycji hektarową działkę, przynajmniej raz dziennie spacer po okolicznych lasach, towarzystwo uległej spokojnej Mani i najbardziej kochających człowieków, opinii wg której pies nie będzie szczęśliwy bez klatki kenelowej na piątym piętrze w bloku w dużym mieście , bez spaceru na smyczy (chćby nie wiem jak długiej).
Doceniam ogromna pracę jaką wykonują wolontariusze na rzecz psów, na każdym kroku daje temu wyraz ale wydaje mi się, że czasami można „zagonić się w kozi róg” czasami tez warto posłuchać. Tak bardzo zachęcacie do słuchania i brania pod uwagę wszystkich opinii wolontariuszy… może warto też czasami posłuchać innych. Nie zawsze też to co nam się wydaje … jest takie oczywiste. Bardzo szczerze życzę powodzenia i bardzo wielu udanych adopcji. Każde stworzenie ma prawo być szczęśliwe a bullki… są wyjątkowe.