Dla niepogodzonych ze śmiercią

mini

 

 

Piękne wspomnienie fundacyjnej Matyldy,moherowej babci, która zostawiła wielką dziurę w naszych sercach…

Matysia...

Mieliśmy już dwa smoki. Astka Regiska i „astkę” (wersje z allegro) Myszunię. Tak naprawdę nie planowałam kolejnego psa w domu. Ale z miłości do rasy i chęci poznania jej jeszcze bardziej, zaczęłam odwiedzać stronę Fundacji AST. Jednego dnia przeczytałam o instytucji Domu Tymczasowego, później coś tam podpytywałam w tym temacie na fundacyjnym forum, ale jakoś tak schodziło… Póki nie pojawiła się historia Oszki vel Mazi. Staruszka, w schronisku na Paluchu, a tu zima za pasem. No nie... tak nie mogłam zostawić tego tematu. Doszliśmy do wniosku z Jarentym że zmieści się u nas jeszcze babinka. Pojechałam na Paluch – trauma straszna, każdy psiak cudny i zarazem biedny. Poznałam Monikę, wolontariuszkę opiekująca się Oszką i zaczęło się "wielkie poznawanie stada". Bo moje dwa psy były razem od szczeniaka, a ja w sumie „zielona" jeśli chodzi o trudne psy, po przejściach. Zależało nam bardzo, aby decyzja była pewna, konkretna, żeby nie skrzywdzić psa przerzucaniem go z domu do domu, albo jeszcze co gorsze – znów do schroniska, jeśli stado by się nie dogadało. No więc jeździłam w kółko - z Myszą, z Reginaldem, z oboma na raz. Coraz bardziej przygotowaliśmy się do przenosin babci, bo moje smoki okazały się dobrze socjalizowanymi psiuniami. Wtedy Oszka wykręciła numer stulecia! Z zaskoczenia i przez kompletnie przez przypadek, dzięki fundacji AST, odnaleziono właścicieli Oszki! Znaleźli, chcieli, mieli łzy w oczach... (ale to już inna historia.). Stałam sobie tak z boku i myślałam: „Kurcze, ale numer! Dodatkowe posłanko puste, a szyłam je po nocach”. I wtedy zobaczyłam Matyldzię z Izą. Matileżała na chodniku, była w takim stanie, że nie da się tego opisać. Ona po prostu nie chciała wracać do boksu, a Iza miała łzy w oczach. Mati miała odparzenia na pupie, łysy ogon i generalnie prezencję paskudną (i śmierdzącą). Podeszłam do nich, bo nie mogłam uwierzyć, że ta brązowa kupka nieszczęścia to Matylda znana mi ze zdjęć na fundacyjnym forum. Decyzja była konkretna i została podsumowana krótko cytatem z Fredry: „Niech się dzieje wola nieba, z nią się zgadzać zawsze trzeba".
Z racji naszego wcześniej planowanego wyjazdu Mati została "na chwilę" u Kasi, szefowej fundacji. Oj miała ona z nią przeboje. Po tych paru dniach z trwogą patrzono n a dalszą przyszłość Matyldy i dawano nam tydzień na wytrzymanie z tym Moherem. Tak… A ja pisałam: „Ja paskudna – ona paskudna, ja zołza – ona zołza,dogadamy się. „
Matysia okazała się zołzą w pełnym znaczeniu tego słowa. Co chwila odstawiała jakiś numer. Nie ukrywam – takiego hardcora się nie spodziewałam. Notoryczne biegunki, krokodylek na próby nauki.
Akcja „Woreczek" - kiedy już udało nam się ustabilizować problemy z żołądkiem, babcia zeżarła wędlinę razem z opakowaniem, czyli plastikowym workiem (na szczęście po paru dniach worek opuścił Mati bez konieczności interwencji chirurgicznej). Wtedy nauczyłam się wielu rzeczy, że można wsadzić rękę w pysk amstaffowi, który tego nie chce (polecam rękawice narciarskie), że prowokowanie wymiotów nie zawsze działa (co Mati wzięła w paszczę, nie oddała), że nigdy nie należy ufać seniorowi, który ponoć nie skacze, bo raz mu się zdarzy, że wyskoczył, a potem woreczek zwiedzał psie jelita prawie tydzień.
Na początku Matylda była nerwowa. Dała nam w kość. Kilka razy złapała się z Regisem. Myślę, że Mati nie wierzyła, że ma dom. Pamiętam, jak po prawie miesiącu udało nam się ją "złamać" mizianiem. To było coś niesamowitego , od tego czasu zaczynała sama przychodzić "na drapanie". Jak mnie pierwszy raz powitała razem z resztą stada, wywijając ogonkiem, to się poryczałam.
Po długotrwałych poszukiwaniach i wielu diagnozach okazało się, że nasz potworek ma chorobę Cushinga. Lek Vetoryl – nie dość że potwornie drogi to jeszcze niedostępny w Polsce. Nie wiem, jakim cudem dziewczyny z Fundacji go dostały. I wtedy nastąpiła cudowna odmiana. Matusia po lekach okazała się uroczą starszą Panią. Spokojną, subtelnie jedzącą kuleczki, dystyngowanie pijącą wodę.Przychodziłą do nas na całe sesje miziania, nie tylko na chwilę. Zaczynała odżywać , futerko na ogonie odrastało. Miała stać się super laską! Dotarłyśmy na marcowy, mocno zimowy, zlot fundacji
Mati nie lubiła zimna, więc pojawiłyśmy się honorowo, tylko na chwilę. Taksówką, jak na arystokrację przystało (Dzięki Agaszka!). Niunia wykazała wielkie zainteresowanie fundacyjnym przystojniakiem Pakerkiem. Śmiechu było co niemiara, bo wgapiały się dziadki w siebie jak Romeo i Julia.
Stopniał śnieg i babunia niuchała jak szalona świeżą trawę! Jakoś tak zrobiło mi się fajnie, lekko...
No i niestety... Matysia mnie zostawiła. Pewnego dnia przestała jeść. Gasła powolutku, tak jakby się poddawała. Dzielnie zniosła zastrzyki, badania, szpitalik. Nie miałam prawa jednak męczyć jej i skazywać na wegetację. Starość panu Bogu nie wyszła, ani u ludzi ani u psów...
Usnęła cichutko przytulona do mnie. Odeszła 20 kwietnia, dzień wcześniej opuścił ten świat fundacyjny Paker, w którym się zakochała na zlocie. Jak ktoś fajnie napisał -nie mogło być tak, żeby Paker sam za Tęczowym Mostem na baby latał...
Pozostawiła pustkę... Staram się być twarda, powtarzam sobie, że miałam świadomość, że ona jest schorowana i słaba. Ale jakoś tak miałam nadzieję,że może jednak, że leki pomogą...

Przyszłaś Moherze do mnie 4 listopada, zostawiłaś nas 20 kwietnia. Za krótko. Brakuje nam strasznie twojego stepowania po kuchni. Nikt nas nie napada, jak otwieramy lodówkę. Nikt nie chrumcze tak charakterystycznie przy obiedzie. Nie krokodyli w jedyny sobie właściwy sposób. Nie tupta za mną po mieszkaniu. Byłaś kochana, chciana i miziana.

Biegaj do woli za TM zołzo kochana. Nigdy Cię nie zapomnę.

Magda

Matylda1 Matylda2 Matylda3

 
Polish (Poland)Norsk bokmål (Norway)English (United Kingdom)