Trochę tu jestem świeży.
Mój brat działa bardziej aktywnie, ale postanowiłem, że w końcu poza sprzedawaniem pierdół zrobię coś pozytywnego.
Zanim jednak znajdzie się pies, który z kolei znajdzie DT u mojego brata i z moją trochę pomocą poczuje się lepiej opiszę moją (naszą) Baśkę.
Było to z 8 lat temu.
Pracowałem wtedy w Poznaniu.
Mój dyrektor miał córkę. Córka jego miała męża. Ten mąż z kolei pod Inowrocławiem miał tzw „hodowlę psów marki amstaff”...... Ciśnie się jedynie, jedno wielkie K***A.
W tym czasie miałem cudowną bokserkę Sarę. Miała z 8 lat. Zabrałem ją penerowi, który lał ją w domu. Nie zostałem mu więc dłużny i psa zabrałem. Pokochaliśmy się. Niestety nasze szczęście nie trwało długo. Białaczka. Męczarnia trwała dokładnie 3 tygodnie i mimo ostrego leczenia musieliśmy się rozstać....
Ze 2 tygodnie później zadzwonił Adam (wspomniany wyżej Dyrektor) i mówi:
- Słuchaj, Justyna się rozwodzi, jego nie ma, jest mała suka amstaffka do wzięcia, chcesz?
Zastanawiałem się dokładnie 7 minut i 30 sekund.
Wsiadłem a auto i pojechałem do tego „podInowroclawia”.
Na podwórku nie było nikogo.
Latał czarny Pit, biało czarna Amstaffka z nad wyraz wyciągniętymi sutkami, i takie małe coś...
Zadzwoniłem. W domu był jakiś lekko niefajny wujek. Odegnał psy od bramy i mnie tam wpuścił.
I mówi:
- Ty po psa
- Ehe
Czarny obwąchał, nie dał się dotknąć, kilka razy warknął i poszedł gryźć coś co tam gryzł obok płotu. Straszny. Widać, że szprycowany. Mięśnie większe ode mnie a nie byłem wtedy mały.... Biała zamerdała, polizała, pobawiła się trochę i też dała spokój. To „coś” natomiast siedziało już od 30 minut w samochodzie
Pożegnałem się z wujkiem:
- nara to ja spier****m
- dobra
Brama zatrzaśnięta.
Jedziemy.
W drodze.
Smród taki, że się nie dało jechać. Przystanek co 15-30 minut i wietrzenie w lesie.
O dziwo pies reaguje na Baszka. Wraca.
Dojechaliśmy.
Samochód musiałem zostawić otwarty na podwórku. Tak też go zostawiałem przez następny tydzień. Dało radę. Dało się jeździć. Smród został.
W domu.
Baśka miała około roku. Nie znała niczego, ludzie byli od wsadzenia do miski tego syfu co tam jadła. Dom nie był niczym bardziej szczególnym od podwórka. Nie było mowy o czystości. Takie tam:)
Początek.
Kłopoty zaczęły się dwa dni później i trwały około roku.
Kłopoty ze zdrowiem.
Baśka miała:
- urwane ucho (wyrwane) ale już zagojone.
- odgryziony kawałek ogona, też zagojony.
- na głowie guza wielkości denka szklanki....
- gronkowca takiego ze zżerał jaj łapy, sutki itd.
Drugiego dnia zaczęła biegać wokół domu i trzeć głową o ścianę... Zdzierała skórę a ucho zmasakrowała pazurami.
Zaczęliśmy leczenie w pewnej poznańskiej klinice.... trwało trochę ponad rok. W jednej, drugiej, trzeciej...zanim nie znalazłem lekarza, który uratował psa.
CDN.
Czuję, że już zanudzam więc kontynuacja za jakiś czas, jeśli ktokolwiek będzie chciał tego słuchać....
Tymczasem Baśka już w Nadarzynie w domu młodego z Willim:
I z krótszym uchem
jakby kogoś ciekawiło skąd takie skośne oczy.... ma związek z gronkowcem i guzem na głowie. Opowiem w CD
Aaaaaa jak byłem młody to zrobiłem taki jutubowy film:
http://www.youtube.com/watch?v=YEktRq4dfG4