Z pamiętnika bulla - część 9

ZPamietnikabulla tytul Gufcio

 

 

Gdyby jeszcze kilka lat temu ktoś mi powiedział,
że będę posiadaczką psa w typie TTB, popukałabym się w czoło.


 

Nigdy nie byłam ich miłośniczką, po prostu uważałam że to są nie psy dla mnie i już. Zdania nie zmieniłam, rozpoczynając wolontariat w schronisku . Nie planowałam nawet adopcji psa. No i jak to bywa – los postawił na mojej drodze rudego mieszańca amstaffa, dwukrotnie zwracanego z adopcji. Bezimienny, cały w bliznach, z uśmiechniętym szeroko pycholem. Ani się obejrzałam, a co tydzień pędziłam do schroniska na spotkanie właśnie z nim. W końcu musiałam go zabrać do domu. Świrek był ze mną tylko 3 lata. Z poprzedniej adopcji zwrócony za „objawy agresji”, u mnie – psi ideał. Zostawił po sobie olbrzymi żal i pewność, że każdy następny psiak będzie już w typie bull. Trudno było się otrząsnąć po jego śmierci, a jeszcze trudniej żyć bez rozmerdanego ogonka. Rozpoczęłam więc poszukiwania nowego przyjaciela. Tym razem szukałam w klatkach z bullowatymi. Polecono mi Gufiego, który od 2 lat czekał na dom. Nie było obustronnej miłości od pierwszego wejrzenia. Gufi ciągał na smyczy, nie zwracał na mnie niemal wcale uwagi, zajmował się wszystkim, tylko nie mną. Mało obiecujące, ale po każdym spacerze siadaliśmy razem w klatce, i wtedy już wybiegany kładł mi główkę na kolanach. I tym mnie urzekł.
Wprowadził się więc do mnie. Początki – koszmarek. Gufcio okazał się psem niczego nie nauczonym i bardzo nerwowym. W dodatku wybitnie nadaktywnym. Spacery – dramat. Atakował wszystko, co się ruszało, chciał mnie wciągać pod samochody, na smyczy ciągał tak, że mimo lat doświadczenia w schronisku, wracałam do domu wyczerpana i obolała. Głaskanie? Nie ma mowy – kończyło się drapaniem, gryzieniem, skakaniem i siniakami.
Nawiązanie z nim więzi , a nawet polubienie go, było bardzo trudne, przypominał autystyczne dziecko, dotknięty nakręcał się i silnie pobudzał. Oczywiście od razu zapisałam go na szkolenie, cudem wpakowałam do samochodu, który cudem to starcie przetrwał, i zaczęliśmy pracę. Pierwsze zajęcia – dramat. Przejść metr prosto na smyczy? W życiu! Usiąść w bezruchu? Absolutnie nie. Ale już na kolejnych... Bezpieczny rytuał powtarzany w tym samym miejscu sprawił, że Gufi nagle zaczął na mnie patrzeć i nie był to wzrok napięty i zdenerwowany. Wzięliśmy się ostro do pracy, każdego dnia długie spacery, treningi posłuszeństwa, zabawa na wybiegu. Oczywiście dla niego zabawą było skakanie na panią, gryzienie jej ręki i rozszarpywanie kurtki pazurami. Mozolnie walczyliśmy z tymi przyzwyczajeniami. W domu – wszystko na komendę. Klarowne zasady i nie ma, że odpuszczamy. Dostał zestaw zabawek konga, których ciamkanie zaczęło go uspokajać. Braliśmy go ze sobą wszędzie, by oswoić z ulicą, ludźmi, samochodem. Długa lista jego problemów zaczynała topnieć. A potem w nagrodę – pierwszy raz Gufi siada obok psa na szkoleniu. Pierwszy raz jedziemy do lasu, Gufi nie demoluje samochodu, biega na smyczy treningowej, a potem zasypia na tylnym siedzeniu. Pierwszy raz mija człowieka na spacerze nie wskakując na niego. Pierwszy raz przynosi i oddaje mi swoją piłeczkę. Pierwszy raz przewraca się na plecy i wystawia brzuszek. Pierwszy raz się przytula, już nie gryzie i drapie, przytula! Pierwszy raz... zaczynamy się naprawdę lubić. Wypracowujemy wspólne zasady i wszyscy się ich trzymamy. Zaczynamy być razem szczęśliwi.
Trwało to kilka miesięcy, ale czym jest kilka miesięcy wobec fajnej relacji? A na koniec – egzamin na dobrego psiego obywatela zdany na celujący! Gdy pękły lody, łobuz okazał się psem uwielbiającym naukę i pierwszy w kolejce do wykonania polecenia.

Gufi jest ze mną od 9 miesięcy. Co się w tym czasie zmieniło? Wszystko. Jest psem wesołym, kochającym wszystkich, bardzo towarzyskim. W kąt poszły kagańce, kantarki, i wszystkie inne sprzęty pomagające mi do tej pory ujarzmić bestię. Teraz mam najbardziej oddanego psa pod słońcem. Dalej jest nieco nadpobudliwy i nadal trzeba ostrożnie się z nim obchodzić, ale bliżej nam do pełnego sukcesu niż dalej. Poznaliśmy wzajemnie swoje granice i żadne z nas ich nie przekracza. Rozumiemy się coraz lepiej. Nie jest prosto, ale to mój kochany wariat. Z autystycznego nerwusa stał się największym przytulasem, podbija wszystkie serca. Ze śmiechem wspominam złośliwe komentarze przechodniów i weterynarzy o psie ze skrzywioną psychiką, z którym czeka mnie przeprawa przez piekło. Nic nie równa się widokowi, który zastaję po powrocie do domu – rozanielony Gufi ze swoją wielką gumową kością w zębach, śmiejący się ,jak to tylko bullowate potrafią, pędzący by mnie przywitać. W dalszym ciągu staram się z nim pracować, bawimy się czasem w rally-o, co bardzo go wycisza. Zaczyna mieć już pierwszych psich kumpli, co kiedyś było nie do pomyślenia. Jestem w nim zakochana po uszy. Gufi został skrzywdzony przez poprzedniego właściciela nie tylko porzuceniem, ale także zupełnym brakiem wychowania. Oceniając niektóre jego reakcje, podejrzewam, że również biciem. Przecież gdzieś musiał przebywać przez pierwszych kilka lat swojego życia i z pewnością nie był to dom odpowiedzialny. Na szczęście teraz jesteśmy razem.

Gufcio 

 

 
Polish (Poland)Norsk bokmål (Norway)English (United Kingdom)